Kazania pasyjne
Szymon z Cyreny i milczenie wobec zła (3)
07/03/21 ks. Artur Filipiak
„I przymusili niejakiego Szymona z Cyreny, który wracając z pola właśnie przechodził, żeby niósł krzyż Jego” (Mk 15,21).
Kiedy przyglądamy się osobom pojawiającym się w historii męki Pańskiej, jak apostołowie, Piłat, Herod i wielu innym, stwierdzamy za każdym razem pewną przerażającą prawdę: Jezus musiał umrzeć, ponieważ ludzie, którzy go spotkali w tych ostatnich dniach i godzinach, postępowali całkowicie normalnie. Zachowywali się tak, jak ludzie zwykli się zachowywać. Ludzie, którzy spotykają Jezusa na drodze krzyżowej nie są szczególnie źli, lecz po ludzku zwyczajni. To samo dotyczy Szymona z Cyreny. Zwykle jest on w kazaniach pasyjnych lub rozważaniach drogi krzyżowej przedstawiany jako postać pozytywna. Pomógł Jezusowi – chociaż przymuszony – i przyniósł mu rzeczywistą ulgę w cierpieniu. Z jednej strony można by rzec: cóż to była za żałosna pomoc, skoro Jezus jeszcze nie raz potem upadł. Z drugiej strony możemy spojrzeć na to wydarzenie również w ten sposób, że Szymon pomógł zabić Jezusa, biorąc – chociaż przymuszony – czynny udział w Jego egzekucji. To trochę tak jakby dać choremu truciznę – przynosi mu się ulgę, ale w efekcie doprowadza do jego śmierci. Czy się czepiam?
W Ewangelii Szymon zostaje opisany bardzo lakonicznie. Co zatem o nim wiemy? Wraca właśnie z pola, przechodzi obok miejsca, w którym Jezus upadł pod krzyżem, zostaje zmuszony przez żołnierzy, aby niósł krzyż Jezusa. To wszystko.
Szymon wraca z pola. Zwykle, gdy czytamy lub słyszymy te słowa, nie zwracamy na nie uwagi. One dają jednak do myślenia. Dlaczego? Tego dnia jest święto Paschy, największa uroczystość narodu żydowskiego. Co wobec tego robi Żyd na polu w ten świąteczny dzień? Czy powinien tego dnia pracować? Uczeni w Piśmie i faryzeusze na pewno surowo potępiliby Szymona w swoich kazaniach. My jednak będziemy ostrożniejsi w naszych ocenach. Bo może rzeczywiście Szymon nie był zbyt pobożny i nie przejmował się zbytnio świętowaniem uroczystości religijnych. Ale możliwe też, że plony były niskie lub dzierżawa wysoka, a Szymon miał rodzinę na utrzymaniu, więc pomyślał sobie: „popracuję tylko trochę do południa, a potem będę świętować z najbliższymi”. A może Szymon najmował się tylko do pracy w polu i właściciel, dziś powiedzielibyśmy - pracodawca – zmuszał go do pracy w dzień święty. „A jak się nie podoba to na bruk”. Od dwóch tysięcy lat niewiele się zmieniło.
Szymon przechodzi obok miejsca, w którym Jezus upadł pod krzyżem. Przy drodze cisną się ludzie, żeby lepiej widzieć całe widowisko. Pragnienie sensacji nie było obce także ludziom tamtych czasów, nie było tylko telewizji ani kolorowych czasopism plotkarskich. A zatem stoją przy drodze, mieszkańcy Jerozolimy i goście przybyli na święto, świątecznie ubrani, i patrzą. Szymon nie był zainteresowany. Możemy sobie wyobrazić, że po pracy w polu był zmęczony, głodny i brudny. Jego jedynym pragnieniem było dostać się jak najprędzej do domu. Pochód skazańca go nie interesuje. Na pewno dotarły do niego jakieś pogłoski o Jezusie. Szymon z pewnością wiedział też, co w tych dniach się działo – że Jezus został postawiony przed sądem i skazany. Być może w Szymonie obudziło się współczucie wobec Jezusa, naznaczonego cierpieniem, zbitego i w koronie cierniowej na głowie – ale w gruncie rzeczy – niewiele go to obchodziło.
Jednak Szymon zupełnie niespodziewanie znajduje się na celowniku żołnierzy, którzy pilnie potrzebują kogoś, kto dalej poniesie krzyż na Golgotę. Jezus już nie może iść dalej sam. I jak to często bywa - żołnierze nie biorą krzyża sami, nie ryzykują też, aby wyciągnąć kogoś z tłumu odświętnie ubranych gapiów w obawie, że mogą trafić na kogoś wysoko postawionego i w ten sposób ściągnąć na siebie kłopoty. Ale ten rolnik w brudnym ubraniu – z tym na pewno nie będzie problemów. Pojawia się w najbardziej odpowiednim momencie. W tym miejscu musimy się znowu zatrzymać, ponieważ tutaj zaczyna się tragedia Szymona. I tutaj my sami możemy znowu odnaleźć siebie.
Czy Szymon miał jakąś możliwość wyboru? Tak miał – tak jak i inni ludzie zawsze i wszędzie mają taką możliwość – także wtedy, jeśli na pierwszy rzut oka wszystko zdaje się wskazywać, że nie mamy wyboru. Szymon mógł powiedzieć „nie”. Mógł przynajmniej się wzbraniać, powiedzieć, że nie chce. Powiedzieć: „to jest nieludzkie, co robicie z tym człowiekiem. Chcecie mnie zmusić, żebym wam pomógł go zgładzić. To jest nie w porządku, to tylko nędzna i tchórzliwa gra, to co wyprawiacie z tym Jezusem. Co on wam właściwie zrobił?” Tak mógł powiedzieć Szymon. Ale dzieje się tak, jak zwykle. Szymon przymyka oczy, robi co mu każą, milczy wobec oczywistej niesprawiedliwości. Pomaga Jezusowi nieść krzyż wbrew swojej woli i pewnie z nieprzyjemnym ściskiem w żołądku. Bo tak naprawdę wewnętrznie wszystko się w nim buntuje. Ale Szymon milczy. I jeśli można mu coś zarzucić to właśnie to milczenie, brak reakcji na zło.
Nie mamy jednak prawa wytykać Szymona palcami. Zachowujemy się przecież często tak jak on. Znajdujemy sobie usprawiedliwienia i wykręty. Wygodnie jest przymknąć oczy, chociaż najczęściej mamy o wiele mniej do stracenia niż Szymon. A że czujemy się winni, mamy jakieś wyrzuty sumienia – no cóż, to minie. Ale przynajmniej nie pakuje się w jakieś ryzykowne sytuacje. Jak my reagujemy na zło wokół nas, na cierpienie drugiego człowieka? Gdy widzimy człowieka leżącego na ulicy? Jakie wymówki sobie wtedy znajdujemy - na przykład: „Spieszę się. On jest sam sobie winien, pewnie jest pijany. Mam rodzinę, nie mogę się narażać. Ja nie mogę nic zrobić, ale na pewno znajdzie się ktoś inny. Co ja mam z tym właściwie wspólnego?”. A za tymi wymówkami stoi nie tylko nie wygoda albo brak wrażliwości. Nie, my wiemy doskonale, jak należałoby w takiej czy innej sytuacji postąpić – ale się boimy. Serce ucieka nam do gardła i milczymy, odwracamy wzrok i zaciskamy tylko pięść w kieszeni. I tak słabsi są wyśmiewani i bici na szkolnych boiskach, kobietom wyrywane są torebki na ruchliwych ulicach (żeby wymienić tylko kilka mniej brutalnych sytuacji) – i to wszystko na oczach innych, którzy najczęściej dokładnie wiedzą, co należałoby wtedy zrobić, ale zawsze znajdują jakąś wymówkę. A za wymówkami stoi strach przez zaangażowaniem się, strach, że mogę sobie zaszkodzić, strach przed tym, co powiedzą inni. Tak zachowuje się Szymon – milczy, by się nie narazić, dźwiga krzyż Jezusa na Golgotę, a potem idzie do domu. Szymon z Cyreny jest drugoplanową postacią w historii męki Pańskiej, tak jak i my pozostajemy często na drugim planie w teatrze tego świata. Gdyby on nie poniósł krzyża, pewnie zrobiłby to ktoś inny. A jednak jest on współwinny, jak i my jesteśmy współwinni setek podłości tego świata, gdy milczymy wobec cierpienia niewinnych, gdy nie reagujemy na zło wokół nas. Zło karmi się naszym strachem.
Na szczęście Jezus wskazał nam inną drogę. On sam też tę drogę przeszedł. Jego całe życie było zaangażowaniem się po stronie niewinnych, cierpiących, słabych, bezbronnych. Jezus całe swoje życie zaryzykował, aby uratować człowieka – każdego z nas. Jezus pokazał nam, że strach traci swoją moc, jeśli we wszystkim tym, co robimy nie stracimy z oczu Pana Boga, jeśli Mu zaufamy. Jezus bał się tak jak i my, a jednocześnie zaufał Bogu aż do końca, aż do śmierci. Ale przecież śmierć Jezusa nie jest końcem, po niej następuje zmartwychwstanie, nowe życie. Jeśli Jezus pokonał śmieć, to i my naprawdę niczego nie musimy się bać. Bo najgorsze, co może nas spotkać to śmierć. A z nią Jezus już sobie przecież poradził. Pewnego dnia poradzi sobie i z naszą.
Historia męki Pańskiej pokazuje nam krok po kroku, jak mogło do tego dojść, że Jezus zginął w tak okrutny sposób. Ale na szczęście dla nas cierpiący i ukrzyżowany Jezus jest jednocześnie Synem Bożym, Bogiem samym. I jako Bóg wziął na siebie wszystkie nasze słabości i lęki, nałogi i grzechy i pokazał na wyjście: powierzyć się miłości i mocy Boga. To nie jest wygodna droga, ta droga nie jest łatwa. Kto się na nią decyduje, musi często brać na siebie swój krzyż. Ale to jest droga, która prowadzi do szczęścia. Nie tylko w przyszłym życiu, jak zwykliśmy myśleć. Ta droga prowadzi do szczęścia także tutaj na ziemi. Bo czyż może być większe szczęście, niż życie w wolności od strachu, życie w przekonaniu, że cokolwiek by się stało jesteśmy bezpieczni w ręku Boga? Jezu, srogim krzyża ciężarem, na kalwaryjskiej drodze zmordowany, Jezu mój kochany!
Dzięki niej „Bibliotekę Kaznodziejską” będziesz otrzymywał regularnie, w specjalnej cenie i z bezpłatną wysyłką! Sprawdź, jakie dodatkowe korzyści przygotowaliśmy dla Prenumeratorów.